Dowiedziałam się już dawno, że sama teoria nie wystarczy i że trzeba przysłowiowo wejść do tej wody i zacząć się w niej poruszać - inaczej z pływania nici. Ja nauczyłam się pływać sama i przez wiele lat mojego życia pływałam byle jak. Widziałam, że niektórzy pływają doskonale i sądziłam, że to dlatego, że mają do tego większy talent niż ja. Wywnioskowałam to próbując pływać szybciej i więcej, żeby pływać tak jak oni, ale jedyny efekt, jaki osiągnęłam, to było wyczerpanie i przygnębienie z racji uświadomienia sobie własnego beztalencia. Moje wyniki były marne.
We wszystkich pozostałych dziedzinach mojego życia było podobnie. Wiedziałam, że sama teoria nie wystarczy i że trzeba ją wcielać w praktykę. No więc za cokolwiek się nie wzięłam, małymi krokami zyskiwałam kolejne umiejętności. Cały czas jednak miałam wrażenie, że coś jest nie tak, bo moje efekty były nie takie, jakich bym sobie życzyła. Ani pieniądze, które zarabiałam, nie były na sensownym poziomie, ani moja figura czy mój wygląd generalnie nie prezentowały się zbyt ciekawie, ani relacje życiowe mi się nie układały dobrze, ani właściwie nic, za cokolwiek się zabrałam, oprócz może kilku drobnych wyjątków, nie przynosiło zbyt dobrych rezultatów.
Podobnie jak przy pływaniu, aby osiągnąć lepsze wyniki, próbowałam się bardziej "starać", czyli wkładać więcej wysiłku - tak jak się nauczyłam kiedyś, no więc wkładałam, ale nie dość, że ten wysiłek mnie wyczerpał, to na dodatek wyniki w stosunku do włożonego wysiłku były niewspółmiernie mizerne, a nierzadko nawet jeszcze gorsze niż zanim zdwoiłam starania.
Na przykład próbowałam się odchudzać - stosowałam milion diet, aerobików, biegałam, jeździłam na rolkach - nic nie pomagało. Na chwilę stawałam się szczupła, ale kilogramy szybko powracały i nie mogłam zrozumieć dlaczego.
Próbowałam rzucać palenie - im bardziej rzucałam, tym bardziej mnie do palenia ciągnęło. Nawet jeśli nie paliłam, to ciągle myślałam o paleniu. I uwierzyłam, że będę tak już mieć do końca życia, bo tak słyszałam i czytałam, że "tego się nie da" trwale usunąć ze swojego życia i człowiek na zawsze już pozostanie narażony na powrót do nałogu i "trzeba się ciągle pilnować", żeby to nie nastąpiło.
Próbowałam wyleczyć się z astmy i długiej listy chorób - nie dość, że się nie udało, to moje choroby się pogłębiły. Bardzo się starałam, stosowałam coraz to nowocześniejsze leki, a czułam się coraz gorzej. Ki diabeł?
Próbowałam i starałam się w różnych relacjach - jedyne, co udało mi się osiągnąć, to koniec tych relacji z wielkim hukiem. A przecież tyle z siebie dawałam! Tyle ROBIŁAM!
Moje finanse - kompletna porażka. Wiek emerytalny za niedługo, a ja tu bez szansy na emeryturę, bez majątku, bez sił i zdrowia, wykańczając się na etacie i żyjąc od wypłaty do wypłaty, kończąc miesiąc na zero albo na minusie.
O co tu chodzi? - pytałam siebie. Tyle się STARAM i nic. Tyle WYSIŁKU, POŚWIĘCEŃ, TRUDU, KRWAWEGO POTU i nic, a nawet - jeszcze gorzej.
Pierwsza i na wiele lat jedyna myśl, która mi wówczas przychodziła do głowy to ta, że musi być coś nie tak ze mną. Że niby pozornie jestem stosunkowo inteligentna, ale jednocześnie dość głupia.
Żyłam w tym przeświadczeniu większość mojego życia, co zaowocowało tym, iż nawet nie próbowałam szukać innych przyczyn. Wpadłam w depresję, która ciągnęła się latami, gdyż UWIERZYŁAM kiedyś, że jak się nie ma dobrych wyników, to jest coś nie tak z człowiekiem. A moje wyniki mówiły same za siebie - JESTEM DO NICZEGO...
Do głowy mi nawet nie przyszło, iż mogę się mylić i że ten błąd w myśleniu kosztuje mnie zdrowie, szczęście, radość, dobre finanse - słowem: całe dobre życie jakie mogłabym mieć.
Kryzys zdrowia, który nastąpił jakiś czas później wymusił na mnie niejako refleksję na temat całego dotychczasowego życia. Śmieszne były czasem moje wnioski z tamtego czasu, ale, muszę przyznać, niektóre nawet dość logiczne - jak na przykład ten: pomyślałam wtedy, że skoro ja jestem do niczego, to abym osiągnęła lepsze wyniki, musiałabym usunąć samą siebie i wymienić na lepszy model, który będzie je osiągać. Figura niemożliwa, ale jednocześnie... dała mi do myślenia. Zaświtało mi wówczas, że może "całej mnie" nie trzeba "wyrzucać", ale może jakaś tylko część jest "wadliwa" i da się z nią coś zrobić bez potrzeby uśmiercania całej właścicielki?
Po nitce do kłębka doszłam, że to nie ze mną jest coś nie tak, ale z "instrukcją obsługi życia", według której funkcjonowałam we wszystkich jego dziedzinach - zdrowiu, relacjach, finansach itp. Ta instrukcja, która znajdowała się w "mojej głowie" służyła mi jako baza danych, skąd czerpałam dane - kryteria do podejmowania jakichkolwiek decyzji w moim życiu - dobierania ludzi, którymi się otaczam bądź nie, jak zarządzam pieniędzmi - w jaki sposób je w ogóle zarabiam, jakie wartości wyznaję, w co wierzę, a co nie i dlaczego, co robię, aby utrzymać się przy zdrowiu lub do niego powrócić, co mi "wolno", czego mi nie "wolno", jak postępuję w milionach sytuacji. Niezliczone drobne i większe decyzje każdego dnia i wszystko bez wyjątku - na podstawie mojej "instrukcji obsługi życia".
Przyjrzałam się z bliska swojej instrukcji i zauważyłam w niej wiele nieścisłości oraz błędów. Przede wszystkim jednak - poczułam jak wielki ciężar, który nosiłam przez wiele lat spada z moich barków i dotarło do mnie jak było to dla mnie ważne POCZUĆ ŻE WSZYSTKO JEST ZE MNĄ OK. A instrukcję obsługi życia można przepisać na nowo. Albo podmienić "kartki".
Z czasem oświeciło mnie, że NAUCZYŁAM SIĘ ŹLE. Obserwowałam życie na podstawie ludzi, którzy wiele rzeczy robili źle, bo sami nie wiedzieli jak jest dobrze. A wierzyli, że dobrze było właśnie tak. Ja też nie wiedziałam, że oni to robili źle. Byli moimi guru - jak to rodzice dla dziecka - i do mojej małej głowy nie przyszło, że oni mogą coś w ogóle źle robić. Wchłonęłam wszystko co i jak robili jak gąbka i potem przeniosłam do własnego życia, osiągając dokładnie takie same efekty jak oni - ni mniej nie więcej.
Kryzys mojego zdrowia, który odebrał mi wszystko co miałam - w moim pojęciu - tak naprawdę DAŁ mi wszystko. Odebrał to co mi nie służyło. Przekonałam się w tamtych dniach, że w istocie najważniejsze jest to, co mamy wewnątrz, bo jest to nasz "stempel", a każda jedna rzecz, która od nas - z naszych myśli i czynów pochodzi, to jego "odbitka". Do tamtej pory walczyłam z odbitkami tego stempla nie rozumiejąc, że to moja matryca "produkuje" te efekty - moja źle napisana "instrukcja obsługi życia", a nie ja jako taka.
Życie pokazało, że stosuję w nim źle jego reguły i dlatego mam kiepskie wyniki. Aby mieć dobre - potrzebuję usunąć błędy i zastosować się do reguł osiągania DOBRYCH wyników. Złe wyniki umiałam osiągać doskonale. Jeszcze wtedy nie wiedziałam jakie reguły rządzą tym procesem, ale samo uświadomienie sobie istnienia błędów w "instrukcji" i w ogóle zdania sobie sprawy z jej istnienia, to był dla mnie bardzo przełomowy moment i tak.
Zachwyciło mnie wtedy dojście do tych wszystkich wniosków i pomyślałam jak to dobrze znaleźć prawdziwe źródło, które ma tak gigantyczny wpływ na wszystko w naszym życiu. Dotarcie do tego źródła kosztowało mnie masę emocjonalnego wysiłku - "wyduszenie emocjonalnych wągrów" zbudowanych na podobnych jak to powyższe nieprawdziwych przekonaniach, których zaczęłam znajdować w sobie całe pokłady - błędne kryteria wszystkich moich dotychczasowych decyzji we wszystkich dziedzinach życia.
W przypadku ludzi takich jak ja, którzy wychowali się w rodzinach takich jak moja i jako swoją oczywistą prawdę życiową przyjęli to, że jakiemukolwiek osiągnięciu towarzyszy znój, ból i krwawica, że jak się jest chorym chronicznie, to "się bierze" leki do końca życia, albo jak ktoś w rodzinie chorował na coś, a ja mam do tego skłonności, to czeka mnie ta sama choroba i przed nią "nie ucieknę" oraz mnóstwo szkodliwych "trzeba", "powinno się" itepe.
Rodzinna tkanka, rzecz jasna, nigdy nie jest całkowicie czarna albo biała, więc ja z mojej rodziny pozyskałam również wiele skarbów, które cenię i za które jestem wdzięczna, co nie zmienia faktu, że WIDZĘ DOBRZE i że w pakiecie sprzedała mi również sporo plew - teraz już wiem, że całkowicie niechcący, w najlepszej intencji, choć przez wiele lat miałam o to do niej żal.
To, czemu byłam wierna w jakiś sposób od maleńkości - mojemu wewnętrznemu poczuciu, że "coś tu śmierdzi", mając na myśli, że choć żyłam tak jak moja "instrukcja obsługi życia" kazała, nigdy do końca nie czułam, że to jest "moje". Jakimś szóstym zmysłem - wewnętrzną anteną - odbierałam sygnały o innym życiu. Co prawda sama siebie za to karciłam wewnętrznymi krytycznymi programami, które otrzymałam, że "gadam jakieś bzdury", ale jednak to dążenie do dobrego życia nigdy mnie do końca, nawet w najczarniejszych chwilach mojego życia, nie opuściło. Byłam niczym mały żółwik morski świeżo po wykluciu, który zmierza prosto do morza, wiedziony silnym instynktem, że tam jest jego dom, a plaża to tylko miejsce, gdzie się urodził.
zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie
LINKi do BLOGa:
artykuły dedykowane świadomemu leczeniu chorób
artykuły dedykowane samodzielnemu, świadomemu uwalnianiu od nałogów
artykuły - inspiracje do świadomego uzdrawiania relacji międzyludzkich
artykuły wspomagające trwałe rozwiązywanie problemów, efektywne osiąganie celów i spełnianie marzeń
bajki - mądrość o skutecznych sposobach zaspokajania pragnień o lepszym życiu ukryta w historiach
Uzdrawianie siłami natury
Agnieszka Pareto