Wiemy, iż jesteśmy chorzy - po objawach. Choroba "się objawia". I jest nieprzyjemna, jak to choroba, więc człowiek chce się jej jak najszybciej "pozbyć" i znów czuć się dobrze. Jeśli nie wie, skąd choroba się wzięła i nie usunie jej przyczyny, usunie jedynie objawy i sztucznie doprowadzi do dobrego samopoczucia. A przyczyna nadal będzie próbowała się ujawnić. Skoro nie udało jej się tak, zrobi to inaczej. Działa jak woda - jeśli tylko zatkamy doraźnie dziurę w rurze - wycieknie z innej strony, jeśli źródło wycieku nie zostanie zlokalizowane i usunięte.
Szczególnie w przypadku chorób przewlekłych i uważanych za takie, które nie pozbawią nas życia gwałtownie, ale są uciążliwe, trudno jest dociec, co było ich początkiem. Przyczyna może być ukryta bardzo głęboko i nawet po wnikliwej analizie nie do końca jasna.
Dodatkowo, fakt, iż objawy pojawiają się na przykład w zatokach, czyli w obszarze głowy, rodzi pokusę, aby interweniować właśnie w tym rejonie, jeśli w rejonie płuc - to w płucach, jeśli w żołądku - to lekami na żołądek, jeśli w nerkach - to lekami na nerki itp. Problem natomiast może być umiejscowiony w zupełnie odległej części ciała. Problemy zatok na przykład, często związane są z dysfunkcją jelit, a problem astmy - z podrażnieniem nerwu błędnego. Nie jest również nowością, bo już faktem znanym w tradycyjnej medycynie chińskiej sprzed tysięcy lat wstecz, iż nie tylko objaw i jego przyczyna mogą leżeć na dwóch skrajnie oddalonych od siebie biegunach ciała, ale przyczyna choroby może wynikać nawet nie z ciała, ale ze stanu psychiki.
Szamani plemion indiańskich, żeby "zdiagnozować" pacjenta, który zgłaszał im swój problem, zamieszkiwali z nim w jego domu na długie dni, żeby poznać jego całe środowisko, relacje z domownikami i sąsiadami, obserwowali jego sposób odżywiania, spania, załatwiania potrzeb fizjologicznych i dosłownie całe jego życie w jego naturalnym otoczeniu, wiedząc doskonale, iż wszystko bez wyjątku ma istotny wpływ na bieżącą kondycję człowieka.
My w swoim wysokim rozwoju cywilizacyjnym doszliśmy do tego, iż wizyta u lekarza trwa 10 minut (chyba, że mamy pieniądze na wizytę prywatną - to wtedy trochę dłużej) i w tym czasie dochodzi do diagnozy często bardzo skomplikowanego i długo "hodowanego" schorzenia, na które dostajemy parę specyfików, żeby poczuć szybką ulgę. Następny, proszę!
Nie jest winny niczemu lekarz i nie ma też sensu, według mnie, szukanie winnych gdziekolwiek w tym systemie. Chodzi o uzmysłowienie sobie, że nikt za nas ani nas nie zrozumie ani tym bardziej nie wyleczy. Lekarz może nam jedynie przynieść ulgę. Jeśli ma to miejsce od czasu do czasu - szkody wielkiej nie będzie. Gdy jednak pozwolimy sobie na przynoszenie tej ulgi za każdym razem, gdy występują dolegliwości, w zastępstwie wnikliwej analizy wszystkiego, co może na nie mieć wpływ, wówczas narażamy się na poważne i długoterminowe kłopoty zdrowotne. Choroba "zaduszona" lekami nie znika. Schodzi do podziemia i wychodzi pod postacią innej choroby, którą traktujemy jako nową, kolejną do "zwalczenia". Jeśli jej umiejscowienie w ciele jest inne niż poprzedniej, mamy tendencję do traktowania jej jako niezwiązanej i z reguły nie widzimy z tamtą wspólnego mianownika. Ból wątroby - mówimy - to jedno, a zapalenie zatok - to zupełnie coś innego.
Czy w takim razie można się w ogóle jakoś wyleczyć? I co to w ogóle znaczy "wyleczyć"? Czy, aby się wyleczyć, potrzeba skończyć studia medyczne?
Nie mówimy oczywiście o wypadkach i sytuacjach nagłych i kwalifikujących się do skomplikowanych operacji czy terapii - tutaj ewidentnie współczesna medycyna jest niezastąpiona i bezcenna. Nie chodzi o skrajności. Chodzi o pytanie, czy większość schorzeń czy dolegliwości uznawanych za chroniczne nie byłaby możliwa do wyleczenia samodzielnie i bez udziału lekarza oraz leków?
Z powodu dążenia do szybkiej ulgi i unikania nawet chwilowego cierpienia w momencie występowania objawów takich jak podwyższona temperatura, katar, lekki ból głowy czy innej części ciała, swędzenie czy wysypka, fundujemy sobie poważniejsze choroby, których z wymienionymi objawami nie kojarzymy kompletnie, zwłaszcza, gdy je nagminnie dotąd tłumiliśmy.
Sporo można się nauczyć o samoleczeniu obserwując chorujące dzikie zwierzęta, mające zdrowy instynkt. Kiedy zwierzę jest chore, zaszywa się w odosobnione miejsce, nie przyjmuje pokarmu ani nawet często wody i trwa w takim stanie godziny, a nawet dni. Na przemian śpi i budzi się, a jego ciało drży. Nieświadomie pozwala na procesy samoregulacyjne, w których aktywność i pokarm byłyby wielką przeszkodą. Kiedy ciało, które jest bardzo autonomicznym systemem, zakończy proces przywracania stanu zwierzęcia do równowagi, podejmuje ono aktywność i uzupełnia to, czego mu potrzeba.
Nie różnimy się tak bardzo od zwierząt. Nasze procesy, jeśli im na to pozwolić, przebiegają podobnie, tyle, że uwikłani w życie w cywilizacji, nie jesteśmy w stanie pozwolić sobie na tyle czasu, ile nasze ciało i psychika potrzebowałyby, aby wrócić do równowagi. Nikt przecież nam nie da płatnego zwolnienia z pracy na dwa lata. Albo na trzy. Albo chociaż na pół roku. A ciało regeneruje się skutecznie, ale dość powoli, zwłaszcza jeśli zaszło w nim dużo uszkodzeń i deformacji.
Kuracja spokojem i odpoczynkiem oraz zezwalaniem na pojawiające się odczucia w ciele bez próby ich usuwania lub nadmiernego łagodzenia, wydaje się zbyt proste i nie przychodzi nam nawet do głowy. Coś takiego NIE MOŻE BYĆ SKUTECZNE. TYLKO TO?! NIEMOŻLIWE! To co przychodzi do głowy, to skomplikowane terapie, leki i zabiegi. Również dlatego, że są szybkie, a my nie mamy czasu na leczenie. Chcemy jeść, pić i robić to, na co mamy ochotę, a potem wziąć pastylkę i czuć się dobrze natychmiast. To co nie przychodzi do głowy, to zwykłe przeczekanie i wręcz zaniechanie jakiegokolwiek działania. Ciało "ma" wykonywać "nasze" polecenia i już!
Mówi się często, że katar nie leczony trwa tydzień, a leczony 7 dni. Symbolicznie mówi to ni mniej ni więcej, iż czy z naszymi staraniami czy bez, pewne choroby i tak będą trwały tyle, ile będą trwały. W przypadku chorób, które powstały na skutek nagminnego tłumienia prowadzących do nich mniejszych objawów, "odkręcenie" ich może potrwać znacznie dłużej i wymagać znacznie większej wytrwałości, cierpliwości i hartu ducha. Przetrwanie tego jest jednak możliwe. Nagrodą jest zdrowie i brak konieczności podtrzymywania tego stanu workiem leków.
Do leczenia przewlekłych chorób nie potrzeba wiele. Nie musimy się "znać" na leczeniu. Jedynie, na czym musimy się "znać", to w jaki sposób dostarczyć sobie spokoju i odpoczynku koniecznego do regeneracji. Potrzebujemy zmobilizować wszelką kreatywność w kwestii, w jaki sposób "kupić" sobie potrzebny na nią czas. Podjąć burzę mózgów z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami - jakimikolwiek przyjaznymi i wspierającymi duszami i poważnie rozważyć temat, skąd wziąć finanse i zabezpieczenie na ten okres, w którym nasze ciało i psychika potrzebują, żeby się zregenerować. Kto może przejąć nasze obowiązki, co możemy spieniężyć z posiadanych zasobów, co ma dla nas mniejszą wartość niż my sami i czego nie potrzebujemy tak pilnie jak własnego zdrowia, a co będziemy mogli ponownie kupić sobie później, jeśli nadal będzie nam to potrzebne? A gdy uda nam się wyzdrowieć, możemy wesprzeć w takim "zdrowotnym urlopie" innych.
Skąd wiedzieć, że spokój i odpoczynek pomoże wyleczyć nasze choroby?
Cywilizacyjnie cierpimy na wiele schorzeń, ale za obiekt do analizy, dla uproszczenia, przyjęłam choroby związane z jednym tylko, ale za to najdłuższym, nerwem naszego ciała - nerwem błędnym. Do zaburzeń w jego pracy zachodzi na skutek stresu - traum, dramatycznych przeżyć, chronicznych nerwowych sytuacji. Konsekwencjami jego podrażnienia mogą być objawy, których z żadnym nerwem byśmy nie skojarzyli. Nerw ten natomiast biegnie od naszej głowy, poprzez krtań, struny głosowe, ślinianki, serce, płuca, żołądek, wątrobę, trzustkę, śledzionę, nerki i pęcherz moczowy aż do jelit. Jakiekolwiek zaburzenia tego nerwu znajdują odzwierciedlenie w pracy narządów, które on unerwia, choć nie tylko ich. Możemy nie zdawać sobie sprawy, iż nasze bóle, problemy z oddychaniem, żołądkiem, sercem, jelitami czy nerkami, astma, otyłość, problemy z mówieniem, depresja, problemy żołądkowe, tarczycowe i długa lista innych - to dolegliwości, których źródłem może być reakcja tego nerwu na stres, którego doświadczamy codziennie w cywilizowanym świecie. A znany PTSD weteranów wojennych oraz kogokolwiek, kto traumy i stres ma wpisany w swój życiorys, to zaburzenia pracy m.in. tego nerwu właśnie.
Oprócz ćwiczeń oddechowych, medytacji, masażu i kilku innych naturalnych metod, sugerowanych przez lekarzy medycyny konwencjonalnej, najskuteczniejszy jest "prosty" sposób na wyleczenie tych dolegliwości - długotrwały spokój i odpoczynek oraz "odreagowanie" skumulowanej w ciele na skutek stresu energii. To proces długotrwały, ale skuteczny.
Jak sobie taki spokój i odpoczynek zorganizować i nie popaść w długi i inne problemy finansowe? To bardzo trudne pytanie, na które każdy, kto czuje wagę długoterminowego głębokiego odpoczynku jako najlepszego lekarstwa, potrzebuje znaleźć odpowiedź we własnej sytuacji życiowej. Ale najpierw - potrzebuje uzmysłowić sobie, na ile jego zdrowie i życie ważne jest dla niego samego.
Przeorganizowanie finansowe życia nie jest rzeczą łatwą, ale jest możliwe. Podstawowym jego warunkiem jest wola "zawalczenia" o siebie i swoje zdrowie. W końcu, czy jest coś ważniejszego niż ono? Jeśli jesteśmy chorzy i w bólu, nie ucieszy nas nawet pięciogwiazdkowy hotel, lazurowe morze i drinki pod palmami...
Wyleczenie się po latach tłumienia objawów jest proste, choć niełatwe. Przede wszystkim jednak - jest możliwe, dopóki jest się żywym i zdeterminowanym.
zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie
LINKi do BLOGa:
artykuły dedykowane świadomemu leczeniu chorób
artykuły dedykowane samodzielnemu, świadomemu uwalnianiu od nałogów
artykuły - inspiracje do świadomego uzdrawiania relacji międzyludzkich
artykuły wspomagające trwałe rozwiązywanie problemów, efektywne osiąganie celów i spełnianie marzeń
bajki - mądrość o skutecznych sposobach zaspokajania pragnień o lepszym życiu ukryta w historiach
Uzdrawianie siłami natury
Agnieszka Pareto