Zauważyłam w trakcie mojego życia, że nie otrzymuję tego, czego pragnę, kiedy mi na tym zależy, lecz wtedy, gdy albo daję sobie z tym spokój i odpuszczam, albo opadam z sił w walce i staraniach o to. "Ki diabeł?" - pomyślałam kiedyś i postanowiłam, że rozwikłam tę zagadkę.
W czasach, kiedy nie odkryłam ani jeszcze nawet nie analizowałam wzorców "zarządzających" moim życiem, miało w nim miejsce wiele pozornie przypadkowych zjawisk - z reguły, według mojej INTERPRETACJI, jak wnioskowałam wówczas - na moją niekorzyść.
Działo się tak szczególnie, gdy czegoś pragnęłam - czy to rzeczy, osób, jakiegoś stanu czy osiągnięcia jakiegoś wyznaczonego sobie celu. Miałam wrażenie, że kiedykolwiek czegoś chcę - nie dostaję tego, a w zamian dostaję coś, czego kompletnie nie chcę. Przez wiele lat myślałam, iż był to pech czy złośliwość losu - czy też oba te zjawiska na raz. Dopiero po wielu latach frustracji dotarło do mnie, iż nie jest to ani jedno ani drugie, a raczej - moja błędna interpretacja procesu, który wiedzie do otrzymania tego, czego chcę, oparta na nieświadomym wyuczonym przekonaniu "jak proces ten powinien wyglądać" i "jak długo powinien trwać".
Na przykład pragnęłam wspaniałego związku w swoim życiu, a trafiałam na partnerów, którzy bardzo źle mnie traktowali i nasze związki wyglądały bardzo kiepsko, pragnęłam lekkości i dobrych efektów, a towarzyszył mi mozół i efekty mizerne, pragnęłam bogactwa, a żyłam w ciągłym niedostatku, pragnęłam zdrowia, a moja kondycja stawała się z roku na rok coraz gorsza, pragnęłam być szczupła, a wyglądałam dokładnie odwrotnie, pragnęłam prawdziwych przyjaciół, a otaczali mnie ludzie, którzy potrafili ode mnie jedynie brać, pragnęłam rozwoju, a "stałam w miejscu" i w moim życiu nie działo się nic, co by mnie mogło rozwijać, pragnęłam fascynującego życia, a przydarzało mi się jedynie smutne, pełne żmudnej, nudnej rutyny i ciężkie.
Nie mogłam obronić się przed uczuciem rozczarowania, gdy zamiast upragnionego A pojawiało się w moim życiu niechciane B. Gdybym wtedy wiedziała... No właśnie, gdybym wtedy znała cały obraz, a nie tylko jego wycinek, WIEDZIAŁABYM, że do mojego upragnionego A wiedzie droga poprzez B i że jest to naturalne, normalne, a wręcz pożądane. Wiedziałabym, że do uzyskania życia A potrzebuję tych wszystkich lat przeżytych w smutku, przygnębieniu, poczuciu niezasługiwania na A, doceniając z radością istnienie B w moim życiu, gdyż wiedziałabym, iż jest to na drodze do mojego A konieczny etap, bez którego A nie mogłoby w ogóle nigdy zaistnieć.
Tylko... czy gdybym wiedziała, to bym była w stanie być smutna? Czy jeśli z góry wiem jakim skutkiem coś się zakończy, to jestem w stanie w to doświadczenie "wejść" w pełni i "bez znieczulenia"? Czy "zaliczyłabym" to doświadczenie, które było mi potrzebne (skąd to wiem? - bo się wydarzyło), aby dziś mieć życie A? Kompletnie bez świadomości dokąd dane przeżycie mnie prowadzi? I czy w ogóle dokądkolwiek mnie prowadzi - szczególnie w kierunku, którego pragnę?
Ot, paradoks życia...
Nie wiedziałam o tym WTEDY. I być może... miałam nie wiedzieć. Wiem to teraz dzięki właśnie tym, a nie innym doświadczeniom.
Przez wiele lat mojego życia żyłam w poczuciu, że coś jest nie tak z moją rzeczywistością i osobami, z którymi mam w niej do czynienia, ze mną włącznie, i wszelkimi siłami starałam się ją zmienić na taką, która będzie bliższa mojej upragnionej rzeczywistości A, albo - odpowiednio - zmienić siebie czy innych, wkładając w te usiłowania wiele wysiłku - nie muszę chyba dodawać, iż wszystko - nadaremnie i bezskutecznie. Otaczała mnie ciągle rzeczywistość B, niezmiennie odległa od pożądanej A.
Wiele musiałam przeżyć rozczarowań, życia w smutku i depresji, przygięta do ziemi ciężarem... własnych przekonań o tym jak jest mi źle z tym, co mam (niechcianego) i kogo mam (niechcianego), jak mam (niefajnie), wiele wypłakać gorzkich łez, nałykać się wstydu i upokorzeń, przeżyć chwil w zmaganiach i trudzie, aby - osiągnąwszy własne dno - osiągnąć szczyt. Perła mądrości sturlała się - jak to perła - aż na samo dno mojej rezygnacji, bezsilności i rozpaczy i tam beztrosko na mnie czekała, aż wypatrzę ją swoimi zapłakanymi oczami.
I wtedy dotarło do mnie, iż znajduję się w upragnionej rzeczywistości A, gdzie nagle wszystko - kiedy już z tego zrezygnowałam jako niemożliwe do osiągnięcia i zbyt odległe - nagle zaczęło pchać mi się samo w ręce - bez najmniejszego wysiłku. Zrozumiałam wówczas, iż ta cała "męcząca" droga była dokładnie taka jak potrzeba, abym mogła się w tej upragnionej rzeczywistości A znaleźć.
Przyszło wtedy do mnie pytanie czy te wszystkie trudy są potrzebne zawsze i każdemu? Czy - skoro ja już wiem, że - przynajmniej w moim przypadku - nie musi być męki i mozołu - można to zastosować do życia innych ludzi, aby mogli znacznie szybciej i łatwiej osiągać to, czego pragną?
Nie mam pewności czy przekonanie, iż na cokolwiek mamy wpływ nie jest iluzją, dopóki jednak nie zyskam o tym wewnętrznej pewności, twierdzę nieśmiało na podstawie własnych przeżyć, iż to co mamy w życiu jest tym co mamy i potrzebujemy mieć i doświadczyć - niezależnie od tego co na ten temat myślimy - na drodze do realizacji tego, czego pragniemy. Dopiero jednak, kiedy na osiągnięciu celu przestanie nam tak naprawdę zależeć i będziemy w stanie żyć jednakowo szczęśliwie z tym jak i bez tego - stanie się i będzie nam dane. Nie jednak, aby poprawić nam samopoczucie, ale - paradoksalnie - jako tego dobrego samopoczucia wynik.
Dlaczego tak się dzieje? Mam pewne podejrzenia, iż dzieje się tak, gdyż istota, której nie zależy, nie wytwarza napięcia będącego rezultatem fałszywego przekonania o tym, że do szczęścia jest potrzebne cokolwiek z zewnątrz i gdy nie uda się tego osiągnąć czy zdobyć, szczęśliwe życie jest niemożliwe. Ona wie, iż sama dla siebie jest źródłem szczęścia, miłości, zdrowia i wszelkiej obfitości, a zatem ABY TO WSZYSTKO MIEĆ, WYSTARCZY JEJ CZERPAĆ ZE SWOJEGO WENĘTRZNEGO ŹRÓDŁA.
Paradoksalnie ten, który nie pragnie niczego - ma wszystko. I wcale nie chodzi o podejście pustelnika czy ascety, aby niczego nie potrzebować. Można się cieszyć obfitością tego, co oferuje nam ziemskie życie nie pragnąc jednocześnie, czyli innymi słowy nie przywiązując się kurczowo do "jedynie słusznych" rozwiązań, aby dobrze się czuć. Pragnienie w tym znaczeniu, to UZALEŻNIENIE swojego dobrego samopoczucia od czegokolwiek, co pochodzi z zewnętrznego świata i oddanie mu władzy, która będzie decydowała jak się czujemy posiadając czy nie posiadając to czy tamto, będąc z tym czy z tamtym, mieszkając tak czy siak, mając na koncie mniej czy więcej, wyglądając podobnie jak modele na okładkach czy będąc od tego wzorca bardzo daleko.
Usiąść jak przysłowiowa "kupka nieszczęścia", poddać się rozpaczy, bezsilności, niemocy i przyznać się przed sobą samym do tego, że się już więcej nie może, nie potrafi i nie ma siły. I najlepiej niech "ktoś inny" to wszystko od nas zabierze, bo my sami przed sobą okazaliśmy się nieudacznikami, słabeuszami, mięczakami, ponieśliśmy porażkę na całej linii i guzik z tych wszystkich naszych usiłowań wyszło. I najlepiej... niech się wszystko zawali. Nas to już nie obchodzi i na niczym nam nie zależy. Uznać, że to już koniec, a przed nami tylko bezdenna przepaść i czarna noc.
I w tym stanie bezsilności trwać tak długo aż... przyjdzie NOWE I DOTĄD NIEZNANE.
zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie
LINKi do BLOGa:
artykuły dedykowane świadomemu leczeniu chorób
artykuły dedykowane samodzielnemu, świadomemu uwalnianiu od nałogów
artykuły - inspiracje do świadomego uzdrawiania relacji międzyludzkich
artykuły wspomagające trwałe rozwiązywanie problemów, efektywne osiąganie celów i spełnianie marzeń
bajki - mądrość o skutecznych sposobach zaspokajania pragnień o lepszym życiu ukryta w historiach
Uzdrawianie siłami natury
Agnieszka Pareto