Zauważyłam, iż największym źródłem emocji - zarówno tych "pozytywnych" jak i "negatywnych" są relacje z najbliższymi osobami i ich stan. Moje zdrowie i szczęście determinuje stan tych relacji. Jeśli są dobre - czuję radość i zdrowie, a jeśli nie - nic mi się nie układa. Z czasem nauczyłam się jak z tej trucizny wytworzyć lek.
Już sporo czasu temu zauważyłam, że to co w ogóle pcha mnie do działania, to to, co czuję. Jeśli czuję się dobrze, pcha mnie to do "pozytywnych" rzeczy w moim życiu - mam ochotę zdrowo jeść, ćwiczyć, robić porządki i otaczać się pięknem, ludzie naokoło wydają mi się wspaniali i wspierający, gdy natomiast czuję się źle - nic mi się nie chce, a wszystko i wszyscy wokół wydają mi się beznadziejni, łącznie ze mną samą.
Wiem już, iż nie ma to bezpośredniego związku z ludźmi na ulicy, z pogodą czy stanem dróg. Zauważyłam natomiast, iż związek bezpośredni moje samopoczucie ma z ważnymi relacjami w moim życiu - jeśli w nich "mam poukładane", czyli nie posiadam z nikim ważnym w moim życiu skomplikowanej sytuacji, która wzbudza we mnie nieprzyjemne emocje, jest mi dobrze. Jeśli moje relacje natomiast są "poplątane" - jest mi źle i nie mogę sobie w tym znaleźć miejsca.
Czując się źle, w przeszłości sporo obwiniałam moich bliskich, oceniałam ich i oskarżałam, szukałam przysłowiowej słomki w czyimś oku, a nie widziałam belki we własnym, czułam się biedna i pokrzywdzona. Chciałam "naprawiać" innych, bo myślałam, że są "winni" mojego złego samopoczucia i że to jest jedyna droga do tego, abym mogła poczuć sie lepiej.
Kiedy nie rozumiałam zasad - błądziłam po omacku, szukając rozumowych rozwiązań. W przeszłości nie widziałam w tym braku sensu i innej, nieliniowej logiki - kwestię uczuć próbowałam rozwiązać głową. Mniej więcej tak jakby płaczącemu ze zmęczenia dziecku próbować wytłumaczyć bezsens jego płaczu i sensowność położenia się samodzielnie spać, zamiast je przytulić i ukołysać bez zbędnych słów.
Przez sporą część mojego życia moje serce było zamknięte, gdyż nauczyłam się go nie używać, a zamiast tego używać wyłącznie rozumu. Okazało się jednak, iż doprowadziło mnie to do życia w chorobach, nieszczęściu i niedostatku oraz przekonaniu o tym, iż nikt mnie nie kocha, nie rozumie oraz że jestem ofiarą ludzi i okoliczności. Próbowałam ogarnąć życie logiką akademicką i pomimo dobrych chęci okazało się, że zachowuję się jak bezduszny kolekcjoner motyli, który podziwia ich piękno w gablotce, nadzianych na szpilki, nie ciesząc się nimi, kiedy latają w słońcu pełne życia, gdyż dręczy go żądza "zrozumienia" dlaczego tak mu na nie dobrze patrzeć i będąc przekonanym, iż to w nich znajdzie na to pytanie odpowiedź.
Nie zdawałam sobie sprawy, iż ranię najbliższych mi cennych ludzi, zadając im (mimo iż w najlepszej wierze, ale jednak) niewygodne pytania, drążąc trudne tematy i nie bacząc na ich uczucia i generalnie - zachowując się wobec nich jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, kiedy wcale nie mieli na to ochoty. Nie zauważając jak się wiją pod moją pseudonaukową szpilką, pragnącą rozbioru na czynniki pierwsze ich wnętrz, żeby zbadać jak działają.
Prawdziwa "wiedza" jednak przyszła wraz z chorobami i problemami, kiedy dotarlo do mnie, iż to ja jestem ich przyczyną, a nie ktokolwiek z mojego otoczenia, łącznie z tymi, których najbardziej o to podejrzewałam. To jest - nie chcę zaprzeczyć istnieniu krzywdy w moim życiu pochodzącej z zewnątrz, która faktycznie miała miejsce, ale - ponieważ od dzieciństwa nie umiałam słuchać podszeptów mojego serca, aby się przed niebezpieczeństwem obronić - sama sie poniekąd w te sytuacje wpakowałam.
Zrozumiałam, iż moje "poplątane" relacje z bliskimi w moim życiu osobami wynikały z głuchoty i ślepoty mojego skamieniałego serca i to one były przyczyną moich problemów i chorób. Nie byłam wdzięczna tym, od których dostałam to co dla mnie najważniejsze - życie, w zamian wysyłałając pod ich adresem energię klasycznego hejtu - tupiąc w złości dziecięcymi nóżkami. Niczym święta inkwizycja paliłam ich na stosie moich myśli i słów za ich wady, słabości i wychowawcze niedociągnięcia, "wiedząc lepiej" jak powinni byli żyć.
Poczucie wstydu, jakie mnie zalało w momencie uświadomienia sobie co tą niewdzięcznością narobiłam i jakie konsekwencje na siebie sprowadziłam we wszelkich innych ważnych relacjach w moim życiu, które tej kluczowej były pochodnymi, wstrząsnęło mną do głębi i odebrało siły. Kiedy pozwoliłam mu się "wytopić", pojawił sie ogromny spokój i ulga. Jakbym zrzuciła z pleców ogromny ciężar, który niosłam przez całe życie, nie zdając sobie z niego sprawy.
W pełnej wyrazistości ujrzałam ludzi, którzy dali mi życie i to co mieli najlepszego, najlepiej jak potrafili, za co ja tak nędznie im się odpłaciłam. Z głębi duszy wypłynęła chęć, aby prosić ich o wybaczenie mojej własnej ignorancji i nieczułości.
Uczucie, które jest wynikiem ujrzenia bezmiaru zniszczeń, jakich dokonała własna pycha i egoizm, daje wyobrażenie o nieskończoności. Przynosi niewyobrażalny spokój duszy i przywraca czucie. Na tym gruncie dopiero może cokolwiek wyrosnąć. Do tej pory była tam jedynie twarda skała rozumu, który kiedy działa sam - bez serca - przynosi jedynie okrucieństwo.
"Przepraszam" powiedziane szczerze własnym rodzicom, odkryło przede mną moc leczenia najboleśniejszych ran. Dla mnie ten moment świadomości był jak koniec wojny, jak wywieszenie własnej białej flagi na znak poddania. Poddaję się. Odzyskałam wzrok. Mój wróg okazał się moim przyjacielem, tyle że nie rozpoznałam go w tym przebraniu, bo tylko serce "widzi" przez najgrubszą zbroję. Moje zamknął kiedyś na cztery spusty rozum. Teraz znowu zaczęło bić.
Przepraszam z całego... serca.
zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie
LINKi do BLOGa:
artykuły dedykowane świadomemu leczeniu chorób
artykuły dedykowane samodzielnemu, świadomemu uwalnianiu od nałogów
artykuły - inspiracje do świadomego uzdrawiania relacji międzyludzkich
artykuły wspomagające trwałe rozwiązywanie problemów, efektywne osiąganie celów i spełnianie marzeń
bajki - mądrość o skutecznych sposobach zaspokajania pragnień o lepszym życiu ukryta w historiach
Uzdrawianie siłami natury
Agnieszka Pareto