Wpadanie we frustrację pod wpływem cudzej oceny bierze się z tego, iż tej oceny domagamy się od ludzi, którzy nas nie rozumieją, czyli nie widzą, bo nie są w stanie. To tak jakby tęcza budowała swoje poczucie wartości na podstawie oceny daltonisty.
Nie każdy miał szczęście urodzić sie w rodzinie, w której wszyscy darzyli się miłością i szacunkiem, gdzie mógł wzrastać wspierany czułą mądrością dorosłych opiekunów, towarzyszących mu w odkrywaniu samego siebie i swojego potencjału.
Statystyczną regułą jest, iż tak nie było, a otaczający nas dorośli - niechcący, ale jednak - obciążyli nas bagażem ocen otaczającego nas świata i nas samych, dając nam fałszywy obraz tego, kim jesteśmy, gdzie żyjemy i co możemy. Najczęściej - że nic nie możemy i że coś jest z nami nie tak.
Nie zdołaliśmy poznać samych siebie w środowisku osób, które też siebie nie znały i które nie miały treningu - w kontakcie z czymś, czego nie rozumieją - uznawania swojej ignorancji i zakładania przynajmniej, że skoro czegoś nie rozumieją, to chociaż to coś szanują. Często to, czego nie rozumiały, napawało je agresją, pogardą, lekceważeniem i przekonaniem, że z "tym czymś" jest ewidentnie coś nie tak.
Wyrastaliśmy często w takich domach. I tak jak wszyscy - pragnęliśmy miłości i zrozumienia od naszych najbliższych. Chcieliśmy, żeby nas zobaczyli jacy jesteśmy wspaniali i wyjątkowi. Czekaliśmy na próżno. Bo wymagaliśmy od nich niemożliwego. Byliśmy jak tęcza, która domaga się zachwytu nad swoim bogactwem barw od daltonisty. Jak tęcza, która nie wie, iż jest on daltonistą. I że daltonista nie wie, że nim jest, ale jest przekonany, że się na tęczy zna i że tęcza to zasadniczo nic ciekawego.
W swoim dążeniu od odbicia się w zachwycie czyichś oczu waliliśmy zawzięcie w te zamknięte drzwi, bo nie było wtedy innych, a nam nawet do głowy wtedy nie przyszło, że w ogóle jakieś inne mogłyby być.
W rozpaczy kopaliśmy w te drzwi, gryźliśmy klamkę i strzelaliśmy do nich z bazooki, jako jedyny skutek uzyskując jeszcze większą frustrację i przekonanie, że jesteśmy do niczego, bo aby być kimś - "ktoś" musi nam to pokazać. Ktoś z zewnątrz.
Często wiele lat strawiliśmy w poszukiwaniach swojego zwierciadła, które właściwie oceni to, co gdzieś w głębi czujemy, kim jesteśmy. Kogoś, kto nam powie w czym jesteśmy dobrzy i co jest w nas wyjątkowe, kto ma zawsze dla nas czas, kto czeka z niecierpliwością na każde spotkanie z nami, kto nas zawsze wspiera z radością, patrzy z zachwytem na każdy najdrobniejszy sukces, świętuje i celebruje ważne momenty, przytula w chwilach stresu i porażek, rozumie nasze rozterki i wątpliwości, zna nasze największe marzenia i nie spoczywa dopóki nie zaczniemy robić czegoś w ich kierunku, jest tak całkowicie i kompletnie dla nas i o nas, wyczulony na najlżejsze drgnięcie naszej duszy, ale też zakochany w każdej niedoskonałości naszego ciała, uwielbiający kontakt z naszą cielesnością, upajający sie dźwiękiem naszego śmiechu, rozwijający przed nami czerwony dywan niczym przed najjaśniejszą gwiazdą, godną stąpać po najdroższych materiach tego świata.
Szukamy i szukamy całe nieraz życie. Niczym perły, które proszą kury o wycenę swojej wartości. A serce nam pęka z bólu, kiedy one wolą robaka albo zapiaszczone ziarno pszenicy. I ciągle nie wiemy dlaczego tak bardzo to boli.
Kura nigdy nie da perle odczuć jej wartości. I to nie dlatego, że z kurą jest coś nie tak. Albo z perłą. Obie są ok. Perła jednak, aby ona sama i świat mogli się jej pięknem cieszyć, musi przestać napraszać się kurom, które - nie widząc w niej pożytku - porzucą ją na zabłoconym podwórzu, uganiając się za okruchami i ziarnem. Perła potrzebuje nauczyć się "zadawać" z tymi, którzy będą w stanie zobaczyć kim jest, kto będzie w stanie pomóc jej roztoczyć przed światem jej blask. Dać tęczy objawić się we wszystkich odcieniach jej barw.
Może ich nie być jeszcze w najbliższym otoczeniu. Ale - aby kiedyś się pojawiły - potrzeba stać się dla nich przykładem tego jak mają na nas patrzeć. Czego od nich nam potrzeba. Jakiego rodzaju widzenia nas byśmy od nich chcieli, które zapaliłoby nasze wewnętrzne światło. Jakiego rodzaju zachwytu i błysku w ich oku na nasz widok oczekujemy, który sprawi, iż najgorszy nastrój zniknie i szary dzień zamieni się w spacer po polu słoneczników.
Jest ktoś taki, kto potrafi nas w ten sposób zobaczyć. Zawsze to potrafił, tylko że pod wpływem towarzystwa kur przyjął sposób patrzenia kur, tęskniąc jednak zawzięcie za tym, co utracił. To ktoś nam najbliższy, że już bliżej mu być się nie da. Towarzyszy nam w każdej sekundzie życia, od pierwszego oddechu. To taki ktoś, kto zaprowadzi nas tam, gdzie jest nam dobrze. Wie co dla nas najlepsze - bardziej niż ktokolwiek inny. Jeśli mu pozwolimy, zabierze nas - zapłakanych i obsmarkanych - spod na głucho zamkniętych drzwi kurnika, do których próbujemy się dobijać, żebrząc o odrobinę zauważenia.
Już wystarczy. Czas pozwolić naszej własnej dłoni obetrzeć nasze własne łzy, pójść na spacer do parku, usiąść w wygodnym fotelu, wziąć ciepłą kąpiel, rozczesać włosy, wyjść w trakcie kłótni, obserwować mrówki na płytce chodnika, smakować każdy łyk porannej kawy... już teraz, nie oglądając się na innych.
zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie
LINKi do BLOGa:
artykuły dedykowane świadomemu leczeniu chorób
artykuły dedykowane samodzielnemu, świadomemu uwalnianiu od nałogów
artykuły - inspiracje do świadomego uzdrawiania relacji międzyludzkich
artykuły wspomagające trwałe rozwiązywanie problemów, efektywne osiąganie celów i spełnianie marzeń
bajki - mądrość o skutecznych sposobach zaspokajania pragnień o lepszym życiu ukryta w historiach
Uzdrawianie siłami natury
Agnieszka Pareto