Nierównowaga w dawaniu i braniu, to częsty problem doświadczany przez nasze społeczeństwo. Uczeni od dziecka, że "trzeba się" dzielić bez względu na wszystko, mamy poczucie winy, gdy - nawet w zdrowych proporcjach - robimy coś dla siebie.
Nawykowe dawanie z poczucia winy
Pamiętam jeszcze całkiem niedawne czasy w swoim życiu, gdy dni całe upływały mi na robieniu czegoś dla innych. Powinnam właściwie powiedzieć - robieniu WSZYSTKIEGO dla innych. W napędzającym się samoistnie kołowrotku “muszę”, “powinnam”, “trzeba”, gdzie - gdy tylko próbowałam rozumowo wyrwać się i uciec, pojawiał się znak STOP i poczucie winy, które aktem buntu nie pozwalało się nawet przez chwilę nacieszyć.
Łamanie prawa nie zwalnia z odpowiedzialności
Kryzys zdrowia i zderzenie ze ścianą braku możliwości wyjścia z tej sytuacji po dawnemu - za pomocą leków i innych zamiataczy problemu pod dywan, naprowadziły mnie na odkrycie uwalniania zduszonych, wypartych emocji, gdy - jeszcze nie wiedząc o dobrodziejstwie tego procesu - zmuszona byłam poddać się atakom migreny, astmy czy innych dolegliwości cielesnych.
Poddać się bez walki
Warstwa po warstwie, niczym frakcje destylowanej ropy naftowej, z każdym atakiem symptomu choroby, któremu się nie opierałam, uwalniały się ze mnie smutki, żale, rozpacze, wstydy, zażenowania, poczucia winy i inne emocje, które mnie wtedy tak bardzo zaskakiwały, że niby skąd się brały? Po każdej takiej fali byłam lżejsza o to, co przykurczone “siedziało” we mnie całymi latami i skrycie podtruwało, sabotowało i rabunkowo zarządzało moim życiem, stwarzając pozory, że to ja sama podejmuję takie decyzje względem siebie, których nikt by nie życzył nawet najgorszemu wrogowi. Z czasem, kiedy te niewidzialne okowy emocjonalnych ograniczeń stopniowo wyparowywały, pojawiła się samoistnie życzliwość wobec siebie samej, owocująca decyzjami, które mi służą - byciem dla siebie człowiekiem i robieniem dla siebie czegoś dobrego, miłego - w ogóle robieniem czegoś dla siebie! I nie chodzi tu wcale o zjedzenie kolejnej porcji słodyczy, żeby “osłodzić” sobie stres i kolejny akt sabotażu samej siebie w obawie przed… no właśnie… czym?
Poznać stosowaną w praktyce dobrą zasadę po "owocach"
Nie zauważyłam tego od razu. Minął jakiś czas zanim dotarło do mnie, że nie ma ostatnio dnia, kiedy nie jestem dla siebie dobra. Myślą, słowem i czynem. Że nie ma dnia, kiedy inni są ważniejsi ode mnie, ale co najwyżej - równie ważni. Po prostu w którymś momencie pojawiła się taka myśl, żeby zatrzymać się na chwilę i spojrzeć wstecz. I tak patrząc za siebie, dość długo szukałam dnia, który przeżyłam w odrętwieniu, oderwaniu od siebie i znieczuleniu na własne uczucia i potrzeby. A było ich kiedyś całe mnóstwo.
Poczułam, że stało się to moją pierwszą naturą. Jak wdech i wydech. Życie zombie, z wieloletniego przyzwyczajenia, było moją naturą numer dwa. Zrzuciwszy ten pancerz, powróciłam do swojej naturalnej - pierwszej.
Zmiana jakości "być" transformuje całe życie
Kiedy budzę się każdego dnia rano, wiem, że nie potrzebuję spędzić go całego w stresie i pośpiechu, aż do momentu, kiedy noc powita mnie wyczerpaniem i stanem wewnętrznej rozpaczy i rozedrgania. To się dzieje już samoistnie i bez specjalnie włożonego wysiłku w myślenie nawet o tym, co ciekawego ten dzień przyniesie i na co mam ochotę. Nie potrzeba już myśli i rozważań na ten temat - jest tylko proste, najzwyklejsze w świecie BYCIE.