Wykonywany w warunkach skrajnych. Nieopłacony. Obciążony ogromną odpowiedzialnością. Bez dnia urlopu i chorobowego, a jednak - niedoceniany społecznie w swojej "oczywistości".
O wszystkich, tylko nie o rodzicach
Obserwuję od dawien dawna jak różne grupy społeczne z takich czy innych przyczyn od czasu do czasu wzbudzają społeczne zainteresowanie. Czy są to kobiety, czy mniejszości narodowe czy osoby o różnej orientacji seksualnej, czy pokrzywdzone przez los dzieci. Nie jestem w stanie dociec jaki bywa ciąg dalszy tego społecznego zainteresowania i czy będące ich obiektem grupy społeczne faktycznie otrzymują wsparcie i dalsze zainteresowanie, czy też na kilkurazowych akcjach się kończy. Niemniej, być może jestem mało spostrzegawcza, ale nie dotarło do mnie zainteresowanie wsparciem dla grupy zwącej się “rodzice”, która stanowi dość liczną grupę globalnej populacji. To jest, oczywiście, w Polsce przynajmniej, pojawiło się 500+ i coś, co się według mnie mylnie nazywa polityką prorodzinną, a w rzeczywistości z prorodzinnością niewiele ma wspólnego - za to sporo raczej z pro-prokreacyjnością.
Rodzic to zawód wykonywany 24/7
Rodzic, to taki rodzaj dorosłego człowieka, który, od momentu przyjścia na świat jego potomstwa, jest za nie całkowicie odpowiedzialny pod prawie każdym względem - psychicznym, emocjonalnym, duchowym i fizycznym. I ta odpowiedzialność spoczywa na rodzicu w teorii do dorosłości i/lub usamodzielnienia się dziecka. Czyli około 25 lat jego własnego życia. W praktyce - często dłużej. Odpowiedzialność, którą w dzisiejszych czasach ponosi prawie wyłącznie na swoich osobistych barkach w odróżnieniu do czasów, kiedy dzieci wychowywała cała wioska.
Rodzic to człowiek, który potrzebuje zapewnić swojemu dziecku nie tylko utrzymanie i dach nad głową, ale znajdować siły i czas na to, aby - pracując zawodowo i móc na to utrzymanie zarobić - również prać, sprzątać, gotować i wykonywać wiele domowych obowiązków oraz - szczególnie w ostatnim czasie - dbać również o edukację swojego dziecka. Nie wymieniam już wysiłku i umiejętności psychologiczno-mediacyjnych przy konfliktach rodzeństwa, psychoterapeutyczno-doradczych w kwestii własnego związku partnerskiego (bądź jego braku), prawno-formalnych dla prowadzenia finansów, aby dziecku się wiodło godnie i dostatnio, medycznych - jeśli sam choruje lub choruje jego rodzina, słowem - rodzic to niemal instytucja.
Nie istnieje dobro dziecka bez ... dobra rodzica
Sporo się czasu poświęca dziecku i jego dobru, co jest oczywiście rzeczą absolutnie uzasadnioną i nie wzbudzającą żadnych wątpliwości. Dość mało jednak czytam i słyszę, aby podkreślało się jak bardzo dobro dziecka zależy od dobra rodzica, bez którego - ma ono słabe szanse na przeżycie. Zatem dobro dziecka wydaje się być wprost do dobra rodzica proporcjonalne, a nawet z niego wynikać.
Dorosłe potrzeby rodzica na dalszym planie
Sama będąc rodzicem wiem z doświadczenia, iż rodzicielskie troski i problemy nie sprowadzają się do kwoty domowego budżetu. Oczywiście jest to kwestia podstawowych potrzeb i jako taka musi być zaspokojona w pierwszej kolejności, bo bez tego żadna rodzina nie przeżyje, a jej pozostałe problemy nie będą miały szansy na zaspokojenie. To, na co jednak pragnę zwrócić uwagę to fakt, iż rodzic jest to osoba dorosła, natomiast od momentu narodzin potomstwa, fakt ten często bywa - z racji obciążeń wychowawczych - odsunięty na plan dalszy. Czasem - zupełnie odległy.
Dobra jakość rodzicielstwa = zaspokojone potrzeby dorosłego w rodzicu
Dorosły, to człowiek, który ma dorosłe potrzeby i dla dobrej jakości jego rodzicielstwa - lepiej, żeby były zaspokajane. I to nie są bardzo wyszukane potrzeby - to jest potrzeba spokoju i własnej przestrzeni, możliwości odpoczynku, relaksu, rozwoju osobistego, dorosłego towarzystwa na swoim poziomie, kultywowania hobby, ale w podstawowej mierze - wsparcia we własnych problemach, które wnosi do swojego rodzicielstwa jako dorosły, a które pozostają “nieposprzątane” po własnym dzieciństwie czy okresie nastoletnim. W sytuacji przeciążenia obowiązkami rodzicielskimi, problemy takie mają tendencję wypływać na powierzchnię i wzbudzać frustrację dorosłego, negatywnie odbijając się na jego potomstwie. Jeśli do tego dochodzą wyniesione z własnego domu dorosłego niefortunne, destruktywne wzorce i nawyki, stosowane na sobie, partnerze i dziecku, to - podsycane jakimikolwiek problemami rodzinnymi, które są dniem codziennym każdej rodziny - dają niemal 100% gwarancję sporego wpływu na niczego niewinne dziecko.
Problemy rodzica - problemami dziecka
Rodzic nie rodzi się rodzicem i nikt go do tego “zawodu” nie przygotowuje. Zresztą, do tego zawodu nie da się przygotować na sucho. Rodzica w tym zawodzie “tworzy” dopiero własne potomstwo. I tak jest ok. Chodzi tylko o to, że - tak jak “zwykły”, nie posiadający potomstwa dorosły, swoje problemy z domu wnosi do życia innych dorosłych, którzy nie są od niego zależni i mają wybór (również w kwestii czy chcą jego towarzystwa czy nie), tak w przypadku rodzica - jego problemy stają się problemami dziecka, które tego wyboru nie posiada. Zatem problem rodzica równa się problemowi dziecka. Odwracając, bo milej widzieć rzecz od pozytywnej strony - dobro rodzica równa się dobru dziecka.
Nie egoizm, lecz prawo natury
Nic dziwnego, że w samolocie, w przypadku awarii, tlen podaje dorosły sam sobie w pierwszej kolejności, aby móc później uratować dziecko. I nie ma w tym ani postawy egoistycznej ani niewłaściwej. Jest w tym czysta logika i zdrowy rozsądek oraz - prawo natury, z którym trudno dyskutować.
Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, że potrzebuje “tlenu”. Wielu, którzy o tym wiedzą, nie mają do niego łatwego dostępu, ledwo dając radę utrzymać łódź swojej rodziny na powierzchni.
Pomóżmy rodzicom! Zauważmy ich!
Jak dać wsparcie rodzicom, nie mając na myśli comiesięcznego zasiłku? Jak zdjąć ciężar z pleców, jak pomóc uwolnić się od demonów własnego dzieciństwa, jak, oprócz zapewnień, że wykonują codziennie świetną robotę, zapewnić konkretną, dostępną pomoc i edukację w stresie, bólu, własnych nieraz chorobach i cierpieniu, o którym nie mówią, bo przecież muszą się opiekować słabszymi i zależnymi od nich? Jak dać im chwilę przerwy na dorosłe życie, bez którego nie mają radości i sił na wspieranie swojego dziecka w radosnym dzieciństwie? Jak sprawić, żeby mogli złapać chwilę oddechu w pogoni za pieniądzem i zobaczyli, że można inaczej i z większym efektem?
To sprawa wszystkich, bo każdy jest przynajmniej dzieckiem jakichś rodziców i zna wagę tematu
Każdy z nas, nawet jeśli nigdy nie był i nie będzie rodzicem, jest dzieckiem jakichś rodziców, którzy próbowali nas wychować, z lepszym lub gorszym skutkiem. Patrząc z perspektywy jakie błędy wobec nas popełnili, co byśmy dzisiaj im zapewnili, żeby - mogąc być szczęśliwszymi dorosłymi - gdyby móc się cofnąć w czasie - mogli dać nam szczęśliwsze dzieciństwo? Co zatem potrzebują rodzice, aby ich własne dziecko dostało to, na co zasługuje - dobre dzieciństwo, a nie - psychiczny “spadek” na większość życia, że było dla nich kolejnym ciężarem i przeszkodą, która “zabrała” im “najlepsze” lata ich dorosłego życia?