Wiele czynności ma charakter neutralny. Kiedy jednak mamy "wdrukowany" podział, że jedne są przyjemne, a drugie nie - przy wykonywaniu tych drugich włącza nam się opór, który próbujemy pokonywać na siłę, bez refleksji dlaczego tak jest.
Kto wydaje werdykt, że coś jest przyjemne lub nie?
Spotkałam się nieraz z twierdzeniem, że wiele osób irytuje sprzątanie czy podobnie prozaiczne czynności, bo “zabierają” czas na przyjemności - lekturę, medytację, spędzanie czasu towarzysko itp. I że "muszą" szybko się z tym uporać, żeby mieć czas na to, co lubią.
Faktyczna czy wyuczona "nieprzyjemność" czynności?
Dlaczego tak negatywnie wyróżniamy niektóre czynności? Czy dlatego, że same z siebie są nieprzyjemne? A może dlatego, że nauczyliśmy się, że są nieprzyjemne?
Może podchodzimy do rzeczywistości zerojedynkowo i dzielimy sprawy na czarne i białe - przyjemne i nieprzyjemne? Czy to rzeczywistość sprawia, że czujemy się z czymś niedobrze czy też nasze podejście do rzeczywistości?
Spojrzeć z innej perspektywy
A co by było gdyby sprzątanie można zamienić na medytację połączoną z siłownią, zajęciami aerobiku, jogi, spotkaniem towarzyskim, wizytą w kawiarni czy czymkolwiek, co nam przyjdzie do głowy?
Kto decyduje o tym, że sprzątanie musi być zrobione szybko, aby przejść do "przyjemniejszych" czynności? Kto decyduje o tym, że umycie okna i doprowadzenie go do blasku jest "gorsze" niż kawa na mieście? Kto decyduje o tym, że sprzątanie nie może być okazją do posłuchania dobrej muzyki przy lampce wina? Kto decyduje o tym, że sprzątanie musi być upiornym mozołem, a nie flirtem czy zabawnym przekomarzaniem w miłym towarzystwie? Kto decyduje o tym, że w oczekiwaniu na "potem" nie mogę się cieszyć tym, co jest już "teraz"?
Być może kiedyś zadecydowali jacyś "oni", by dzielić czynności na dobre i złe, przyjemne i nieprzyjemne. Nie mamy wpływu na to co było, ale czy nie możemy zauważyć, że mamy na to co jest?
Cieszyć się życiem już teraz, bo jutra może nie być
A może za godzinę uderzy w ziemię asteroid i w kilka sekund skończy się historia całej ludzkości? Mamy tę pewność, że nie?
Może by nie czekać na przeżywanie radości "później", ale znaleźć do niej powód w tej właśnie chwili? I przeżyć tak jakby miało już nie być następnej…